Filip Springer, czyli wanna z kolumnadą

Wydział Literatury
Prowadzący: informacja wkrótce
Typ: warsztaty
Miejsce: Galeria Sztuki Warzywniak, Gdańsk Oliwa, ul. Opata Jacka Rybińskiego 25
Data: 2014.05.31 11:30 - 13:00

Zapraszamy na spotkanie warsztatowe z Filipem Springerem!

http://filipspringer.com/blog/ 

Reporter i fotograf współpracujący z największymi polskimi tytułami prasowymi. Regularnie publikuje w tygodniku „Polityka”, stypendysta Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz programu Młoda Polska Narodowego Centrum Kultury. Swoje prace prezentował na wystawach w Poznaniu, Warszawie, Łodzi, Gdyni, Lublinie i Jeleniej Górze. Jego reporterski debiut – książka 'Miedzianka. Historia znikania' – znalazł się w finale Nagrody im. R. Kapuścińskiego za Reportaż Literacki 2011 i był nominowany do Nagrody Literackiej Gdynia 2012. Jest także finalistą Nagrody Literackiej Nike 2012.

Źródło: www.lubimyczytac.pl 

 

Przestrzeń dla dobrych ludzi. Rozmowa z Filipem Springerem, finalistą Nagrody im. Kapuścińskiego (źródło: Gazeta Wyborcza)

Autor: Michał Wybieralski

Mieli taki podział obowiązków: ona wykonywała mrówczą pracę, a on publicznie prezentował ich idee. Rozmowa z Filipem Springerem, autorem książki "Zaczyn. O Zofii i Oskarze Hansenach"

Podobno twoje reportaże zaczynają się od pytań, na które nie znasz odpowiedzi. Od jakiego pytania zaczął się "Zaczyn"? 

- Kto bardziej "odleciał": Oskar i Zofia Hansenowie, wymyślając swe architektoniczne idee i projekty, czy my, zapominając o nich, uznając je za abstrakcję i godząc się na życie w gorszej przestrzeni? Zastanawiałem się, czy ich projekty można było zrealizować, i w jakich warunkach. Zainteresowała mnie ta alternatywna rzeczywistość.

Masz na myśli Linearny System Ciągły, koncepcję Hansenów zakładającą, że cała Polska będzie składać się z czterech gigantycznych miast ciągnących się pasmami od morza po góry? 

- Nie, LSC to było założenie totalne i niedopracowane. Dobrze, że nie zostało zrealizowane. Zresztą Hansen z czasem przestał mówić o nim jak o propozycji do realizacji. Zależało mu tylko na fermencie intelektualnym wokół tego pomysłu.

Mnie zainteresowała idea Formy Otwartej Hansenów, czyli traktowanie architektury jako tła dla aktywności człowieka. Ich budynki miały być elastyczne, odpowiadać na ludzkie potrzeby. Zwykle jest odwrotnie i budynki nas ograniczają. A najbardziej zafascynowało mnie przekonanie Hansenów, że każdemu człowiekowi należy się dobra przestrzeń do życia, zarówno w mieszkaniu, jak i w jego otoczeniu, przed blokiem. Dziś to jest nieosiągalne, jeśli nie ma się dużych pieniędzy.

Zamieszkałeś na Przyczółku Grochowskim, osiedlu zaprojektowanym przez Hansenów, składającym się z długiego na półtora kilometra zespołu bloków połączonych zewnętrznymi galeriami. To była część reporterskiego projektu? 

- Przeprowadzałem się do Warszawy, wiedziałem, że będę pisał o Hansenach. Natrafiłem na mieszkanie na Przyczółku. Nie mogłem nie skorzystać z takiej okazji. Dzięki mieszkaniu tam lepiej doświadczyłem tej architektury niż jako turysta. Kupowałem w tamtejszym sklepie, idąc galerią, czułem, co ludzie gotują. Kiedy za załomem muru słyszałem krzyki, musiałem się zastanowić - wchodzić czy wybrać inną drogę. Doświadczyłem zagrożenia, które generuje ten budynek. Poczułem te kilka tysięcy osób żyjących dookoła. Gdybym tam nie mieszkał, nie mógłbym ocenić tej architektury. Nie zbudowano jej do oglądania, ale do mieszkania.

Po ciemnych galeriach hula wiatr, zimą są oblodzone. Każdy każdemu może zajrzeć w okno. Idealne warunki dla złodziei, więc mieszkańcy wszędzie powstawiali kraty. Rozczarowałeś się? 

- Nie, bo nie spodziewałem się, że będzie tam różowo. Wiedziałem, że projekt Hansenów został zepsuty przez wykonawców. Nie przystępowałem też do pisania hagiografii, choć uwielbiam Hansenów. Podoba mi się ich donkiszoteria, co nie znaczy, że nie widzę mankamentów tej architektury. Oskar Hansen często nie chciał się przyznać do swoich projektów, zachowywał się jak zaślepiony dogmatyk. To było rozczarowujące, ale dodawało mu ludzkiego wymiaru.

Jeśli coś mnie na Przyczółku rozczarowało, to ludzie. Hansen marzył, że będą coraz lepiej wykształceni, coraz bardziej wrażliwi i że z myślą o otoczeniu będą sami aranżować tę otwartą ramę - jego architekturę. Chciałbym mieszkać wśród takich ludzi, ale na Przyczółku ich nie spotkałem, zobaczyłem za to nasze przywary.

Hansen był wizjonerem, miał propozycje pracy na Zachodzie. Jako socjalista zdecydował się zostać w Polsce. Niewiele po sobie zostawił, a jego architektura znika na naszych oczach. 

- Poza Przyczółkiem stoi jeszcze blok Hansenów na Rakowcu, osiedle Słowackiego wLublinie i ich dom w Szuminie. Tych budynków raczej nikt nie rozbierze, ale znika zawarta w nich idea Hansenów. Na Rakowcu budynek ocieplono styropianem i przez to zakryto. Na Osiedlu Słowackiego Hansenowie zaprojektowali ścieżki tak, jak przebiegają ludzkie szlaki. Spółdzielnia zmieniła je, teraz drogi są pod kątem prostym, a ludzie idą na skos przez trawnik. Dobudowany na osiedlu kościół burzy założenia Hansenów. Najstraszniejsze rzeczy dzieją się jednak na Przyczółku. W styczniu ubiegłego roku zdemontowano kraty na galeriach, można było nimi obejść cały budynek. Forma Otwarta wróciła, ale tylko na parę miesięcy. Teraz tę komunikację zrujnowało zamontowanie domofonów, nie można już chodzić wszystkimi klatkami. Pojawił się pomysł ogrodzenia Przyczółka płotem, co byłoby gigantycznym bluźnierstwem wobec idei osiedla. Zaplanowane przez Hansenów tereny zielone, gdzie można było odpocząć, poleżeć na trawie nad wodą, zostały zabudowane przez deweloperów.

Pisałeś "Zaczyn", by ocalić Hansenów od zapomnienia? 

- Tak. To jedyna książka, przy której mogę przypisać sobie jakąkolwiek inną intencję niż zaspokojenie własnej ciekawości. Cieszę się z nominacji do Nagrody im. Kapuścińskiego, bo więcej osób usłyszy o Hansenach. Udało mi się sprawić, że mówi się o ich ideach, że są one w obiegu. Im na tym zależało.

Zacząłeś pracować nad książką po śmierci Oskara. Gdybyś mógł z nim porozmawiać, odpowiedziałby ci na dręczące pytania, a książka by nie powstała? 

- Zostawił po sobie tak wiele tekstów i wywiadów, że znalazłem tam wszystkie odpowiedzi. Wszystkie niewygodne pytania zadał mu w genialnym wywiadzie Czesław Bielecki. A książka powstałaby i tak.

To z Zofią rozmawiałeś, zmarła tuż przed wydaniem "Zaczynu". Ale piszesz głównie o Oskarze. Ona znalazła się niemal tylko w podtytule książki. Czemu? 

- To częsty zarzut wobec tej książki - że jest opowieścią o Oskarze i jego żonie Zofii. Wszystkie dziennikarki mi to mówią. Nie jestem antyfeministą i nie uważam, że miejsce kobiet jest w kuchni. Zofia sama usuwała się w cień, przez lata udzieliła tylko dwóch wywiadów, jednego wspólnie z Oskarem. To nie on ją spychał w cień, sama tego chciała. Mieli taki podział obowiązków, że ona wykonywała mrówczą pracę, robiła rysunki techniczne, a on publicznie prezentował ich idee. Zofia powiedziała: "Wymyślaliśmy to razem, ale ja nigdy nie miałabym śmiałości powiedzieć tego głośno". Uznałem, że skoro nie jest to biografia, ale reportaż o idei, to nie mam powodu, by zaburzać ustalone między nimi role. Poza tym Hansen był Skandynawem, tamtejsze myślenie o przestrzeni i ludziach jest bardzo ważne dla tej architektury, więc opisałem jego życie od kołyski. Życiorys Zofii jest mniej rozbudowany, bo kiedy pytałem ją o dzieciństwo, liceum, nie rozumiała, po co mi to. Była ucieleśnieniem idei, że architekt jest nieważny, pełni funkcję usługową dla ludzi.

Starałem się ograniczać kontakty z Zofią do minimum. Denerwowała się przed każdą rozmową z dziennikarzem, również ze mną. Była w takim wieku, że te rozmowy jej nie służyły.

A ty? Lubisz rozmawiać z ludźmi? Dlaczego zostałeś reporterem od przestrzeni i budynków? 

- Choć robię dużo wywiadów do książek, rozmowa nie jest moim ulubionym sposobem zdobywania informacji. Przestrzeń, architektura to tematy, które mnie interesują, które rodzą moje pytania. Jestem świadomy swoich ograniczeń. Nie uważam się zresztą za dziennikarza, bo dziennikarstwo ma intencję zmiany.

Nie wierzysz w interwencyjną rolę reportażu? 

- Nie mam takiej potrzeby, by moje książki zmieniały rzeczywistość. Książki są narzędziem finansowania mojej ciekawości. Po prostu wyjaśniam sobie świat za pomocą reportażu. Zaczynam w bibliotece i siedzę tam po dziesięć godzin dziennie. To moja ulubiona część pracy. Gdyby dało się pisać reportaże bez rozmów z ludźmi, tak bym robił. Potem przeprowadzam wywiady, jestem w nich raczej słaby. Trzeba wtedy dużo udawać, być miłym, nawet jeśli ktoś cię irytuje albo okłamuje. Dużo się jeździ, długo spisuje, to męczące. Kiedy czuję, że mam cały materiał, obkładam się papierami i zaczynam pisać. Wypluwam z siebie tekst, idzie mi to dość sprawnie. Najfajniejszy jest moment, kiedy wszystkie klocki, które nosiłem w głowie, zaczynają do siebie pasować, metafizyczne uczucie. Kiedy piszę, nie myślę o czytelniku. Choć mam nadzieję, że są inni ludzie, którym do głowy przychodzą podobne pytania i będę mógł dać im na nie odpowiedź.
Zaczynałeś jako fotoreporter w lokalnym dzienniku. Sam robisz zdjęcia do swoich reportaży. To ilustracja czy osobna historia? 

- Bardzo chciałbym, by była osobna. Nie znoszę autora w reportażu. Ważna jest historia bohatera, a nie autora. Ale chciałbym wyrazić emocje, które są we mnie podczas pracy nad reportażem. I wszystko, co mam do powiedzenia w pierwszej osobie, zawieram w fotografii, by w tekście został sam bohater i główna historia.

W przypadku "Zaczynu" fotografia odgrywała szczególną rolę. Po Hansenach niewiele zostało. Zacząłem jednak robić zdjęcia, bo fotografowanie to obchodzenie przestrzeni, przyglądanie się jej, szukanie wizualnych kluczy. Patrząc przez obiektyw, więcej zrozumiałem, pewne przestrzenie i idee stały się bardziej czytelne. Pierwszy raz potraktowałem fotografię jako narzędzie poznawcze.

Wielu fotografów mówi mi, że konstruuję teksty jak fotoreportaże. Fotoreportaż ma siedem-dziesięć zdjęć. Musisz mieć mocne zdjęcie otwarcia, środek, kulminację, detal i portret jako uzupełnienie. Jak przestawisz te klocki, to zmienia się wymowa fotoreportażu. I tak pracuję z tekstem. Mam dziesięć akapitów, przestawiam je i sprawdzam, kiedy lepiej działają.

Na jakie pytanie dziś sobie odpowiadasz? 

- Kolejną książkę piszę o kłamstwie, które daliśmy sobie wtłoczyć do głowy. To kłamstwo brzmi: "Największym marzeniem trzydziestolatka w Polsce jest zdolność kredytowa i zakup własnego domu". Zastanawiam się, jak zredukowaliśmy sobie prawo do mieszkania do tego kłamstwa. Śledzę to, jak rozmontowano tanie budownictwo komunalne na rzecz deweloperów. Pytanie brzmi: jak to się stało, że stoimy przed wyborem kupna mieszkania na kredyt albo wynajmu na nieopłacalnych warunkach? Czy nie ma innych możliwości?
Miasto Gdańsk
Projekt współfinansowany ze środków Miasta Gdańska.