... Byłeś i cię nigdy nie ubyło. Jesteś nadal. Jesteś i cię nie ma...

Wydział Literatury
Prowadzący: Sławomir Płatek
Typ: spotkanie
Miejsce: Galeria Sztuki Warzywniak, Gdańsk Oliwa, ul. Opata Jacka Rybińskiego 25
Data: 2014.03.16 18:00 - 20:00

Maciej Melecki to urodzony w 1969 r. w Mikołowie, poeta i scenarzysta filmowy. Redaktor pisma Arkadia, dyrektor Instytutu Mikołowskiego. Debiutował w 1993 arkuszem poetyckim Zachodzenie za siebie. Laureat Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego im. Jana Śpiewaka1994. Współscenarzysta filmu Wojaczek Lecha Majewskiego, w którym wystąpił też jako aktor. Redaktor książki Reszta krwi - wiersze nieznane, zawierającej niepublikowane wiersze Rafała Wojaczka.

Bibliografia

Te sprawy  (1995)

Niebezpiecznie blisko (1996)

Zimni ogrodnicy (Instytut Mikołowski, 1999)

Przypadki i odmiany (Instytut Mikołowski, 2001)

Bermudzkie historie (Instytut Mikołowski, 2005)

Zawsze wszędzie indziej (2008)

Przester (2009)

Szereg zerwań (2011)

 

ROZKŁADY

Ucho jak zgasły wawrzyn odrzuca nieprzemielony dźwięk, dźwięk nie jest

Od ponad tygodnia czysty, tylko skłócony i czerstwy, rozszczepia się na echosine

Dale, wczepia w mikę fali, i już jesteśmy tylko w pojedynczym spadzie

Wiecznego zagrzebywania się w stałej klatce gliny, z maseczką grymasu na

Popękanej twarzy, oddalonej o wiorsty rosnącego wyciszenia księżyca, ledwo

Stukającego swym szpicem w przymrozek naszego piwnicznego wykuszu.

Byłeś i cię nigdy nie ubyło. Jesteś nadal. Jesteś i cię nie ma. Lekkie stękania

 

Twojego wózka zawsze wyrywały mnie z gorączki odrętwienia, zabliźnialiśmy

Się w migotliwym rzucie danego tematu, aktualini i przeszli, od rana do

Rana, zawsze obok, w jednym i drugim pokoju, oddzielnie i natychmiast,

W dygocie zimna odnajdywałem cię niecałego, jak łuna osiadłego, na temblaku

Przejechania wszystkich metrów mieszkania, w porze niedozowanej, odkrytej

Jak zasuszony wrzos. Zamieć tego widzialnego świata jest falistym kręgiem

Prędko pochłaniającym każdy krok, kropkujący puste miejsca, i jak wąski ślad

 

Bieżnika twoich opon, ścięty jest tedy niejeden, swobodny lot, szpadel zaś

Najważniejszym narzędziem, kopiącym każdemu, wykupiony na dwadzieścia

Lat, odór grobu, u nasady jazgotu wyłuskującego ostatni skrawek mózgu

Z czaszki, w chłodni więc się i tak każdy z każdym spotka, na stałe przywita

I pożegna, nie przeżegnawszy żadnej strony, gdyż czegoś takiego jak ona

Już nie ma, jest tylko wąskie koryto wyjścia, prostopadłego zsypu tego życia,

W rosnącym tu i teraz zaduchu odchodzenia, krzepnięcia jak popiół i skład.

 

Wykopany rów jest jak niedocieczony nów, w tym nieprzestawnym szyku

Jesteśmy tylko cienistymi świadkami małości każdego okrążenia ziemskiej kuli

U nogi stołu, marnych zasobów, jaki ma każdy worek miasta, wejrzeń nie danych

Wszak wybranym, a tylko przypadkowo przyszłym na ten cerowany świat, by

Mogli w nim się rozepchać i napchać, jak jakiś ptak dać się unieruchomić w

Statycznym przepływie przez szlam wyboru czy rudę braku. Tyle mam teraz

W sobie współczucia, co gram cyjanku potasu dla tego, kto po niego sięga,

 

Bo wyraźny moment niepogodzenia się z zeszłą lawiną, która zmiotła najmniejszy

Kąt twego bycia, nie jest nawet kłem rozpruwającym kaftan tego dnia, gdzie

Idzie się na czole konduktu, w aurze marszu ostatniego pożegnania, w przepoconym

Łopocie nieruchomego poruszenia, w magnetycznym osuwaniu się w stronę

Szczerzącej krawędzi zejścia o dwa metry w dół, na zawsze, na chwilę, kiedy

Nie ma już żadnego innego południka, niż ten kolec w gardle, owa sucha gruda

Oddechu. Rabunkowa praca znoju. Zdjęcie sufitu węższego niż uciekająca spod

 

Niego podłoga. Pochmurna naturo naszych starć z przeciwieństwem czającym

Się na smukłym końcu skrzydła, którym sterujesz, weź nas pod swój szorstki

Włos, na wieczne odpoczywanie do zaświatu, gdzie nie skrzypi już żaden zawias

Poniesionych strat, niepodliczonych utrat, a jego drzwi są domykane jak klapa

W kominie, na osuwisko niewyznaczonych dat, na rogatki miast, na wysypiska

Śmieci, gdzie życie toczy się jak wieniec w szarfach kondolencji, niczym

Chyża krew w tętnicach aort serdecznych, długich jak wystające trzonki mroków,

 

W krótkiej pogoni za chimerami wspaniałych widoków na wąskie cyple, rzucone jak

Kładka w lazurową szadź morskich kurortów, pól skąpanych słońcem obfitszym

Niż prognozowany co dzień nieśmiały skalpel światła, tnący nam nieustannie skórę,

W siodle mapy tego kraju, zapędzanego w swój kozi róg coraz bardziej przewężającego

Się braku wyboru, przez osiłków rodem z wodewilu dla grabarzy, w ciągłym zwarciu

Z makatkowymi miazmatami haseł o potędze czegoś tam, tworu lubego sercu, w szczerbcu

Zakutych jak butwiejąca w rurze szmata. Bywa więc i tak.Wiatr goni trawy. Żyjemy od dołu.

 

Źródło: www.instytutmikolowski.pl 

Miasto Gdańsk
Projekt współfinansowany ze środków Miasta Gdańska.