Maciej Melecki to urodzony w 1969 r. w Mikołowie, poeta i scenarzysta filmowy. Redaktor pisma Arkadia, dyrektor Instytutu Mikołowskiego. Debiutował w 1993 arkuszem poetyckim Zachodzenie za siebie. Laureat Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego im. Jana Śpiewaka1994. Współscenarzysta filmu Wojaczek Lecha Majewskiego, w którym wystąpił też jako aktor. Redaktor książki Reszta krwi - wiersze nieznane, zawierającej niepublikowane wiersze Rafała Wojaczka.
Bibliografia
Te sprawy (1995)
Niebezpiecznie blisko (1996)
Zimni ogrodnicy (Instytut Mikołowski, 1999)
Przypadki i odmiany (Instytut Mikołowski, 2001)
Bermudzkie historie (Instytut Mikołowski, 2005)
Zawsze wszędzie indziej (2008)
Przester (2009)
Szereg zerwań (2011)
ROZKŁADY
Ucho jak zgasły wawrzyn odrzuca nieprzemielony dźwięk, dźwięk nie jest
Od ponad tygodnia czysty, tylko skłócony i czerstwy, rozszczepia się na echosine
Dale, wczepia w mikę fali, i już jesteśmy tylko w pojedynczym spadzie
Wiecznego zagrzebywania się w stałej klatce gliny, z maseczką grymasu na
Popękanej twarzy, oddalonej o wiorsty rosnącego wyciszenia księżyca, ledwo
Stukającego swym szpicem w przymrozek naszego piwnicznego wykuszu.
Byłeś i cię nigdy nie ubyło. Jesteś nadal. Jesteś i cię nie ma. Lekkie stękania
Twojego wózka zawsze wyrywały mnie z gorączki odrętwienia, zabliźnialiśmy
Się w migotliwym rzucie danego tematu, aktualini i przeszli, od rana do
Rana, zawsze obok, w jednym i drugim pokoju, oddzielnie i natychmiast,
W dygocie zimna odnajdywałem cię niecałego, jak łuna osiadłego, na temblaku
Przejechania wszystkich metrów mieszkania, w porze niedozowanej, odkrytej
Jak zasuszony wrzos. Zamieć tego widzialnego świata jest falistym kręgiem
Prędko pochłaniającym każdy krok, kropkujący puste miejsca, i jak wąski ślad
Bieżnika twoich opon, ścięty jest tedy niejeden, swobodny lot, szpadel zaś
Najważniejszym narzędziem, kopiącym każdemu, wykupiony na dwadzieścia
Lat, odór grobu, u nasady jazgotu wyłuskującego ostatni skrawek mózgu
Z czaszki, w chłodni więc się i tak każdy z każdym spotka, na stałe przywita
I pożegna, nie przeżegnawszy żadnej strony, gdyż czegoś takiego jak ona
Już nie ma, jest tylko wąskie koryto wyjścia, prostopadłego zsypu tego życia,
W rosnącym tu i teraz zaduchu odchodzenia, krzepnięcia jak popiół i skład.
Wykopany rów jest jak niedocieczony nów, w tym nieprzestawnym szyku
Jesteśmy tylko cienistymi świadkami małości każdego okrążenia ziemskiej kuli
U nogi stołu, marnych zasobów, jaki ma każdy worek miasta, wejrzeń nie danych
Wszak wybranym, a tylko przypadkowo przyszłym na ten cerowany świat, by
Mogli w nim się rozepchać i napchać, jak jakiś ptak dać się unieruchomić w
Statycznym przepływie przez szlam wyboru czy rudę braku. Tyle mam teraz
W sobie współczucia, co gram cyjanku potasu dla tego, kto po niego sięga,
Bo wyraźny moment niepogodzenia się z zeszłą lawiną, która zmiotła najmniejszy
Kąt twego bycia, nie jest nawet kłem rozpruwającym kaftan tego dnia, gdzie
Idzie się na czole konduktu, w aurze marszu ostatniego pożegnania, w przepoconym
Łopocie nieruchomego poruszenia, w magnetycznym osuwaniu się w stronę
Szczerzącej krawędzi zejścia o dwa metry w dół, na zawsze, na chwilę, kiedy
Nie ma już żadnego innego południka, niż ten kolec w gardle, owa sucha gruda
Oddechu. Rabunkowa praca znoju. Zdjęcie sufitu węższego niż uciekająca spod
Niego podłoga. Pochmurna naturo naszych starć z przeciwieństwem czającym
Się na smukłym końcu skrzydła, którym sterujesz, weź nas pod swój szorstki
Włos, na wieczne odpoczywanie do zaświatu, gdzie nie skrzypi już żaden zawias
Poniesionych strat, niepodliczonych utrat, a jego drzwi są domykane jak klapa
W kominie, na osuwisko niewyznaczonych dat, na rogatki miast, na wysypiska
Śmieci, gdzie życie toczy się jak wieniec w szarfach kondolencji, niczym
Chyża krew w tętnicach aort serdecznych, długich jak wystające trzonki mroków,
W krótkiej pogoni za chimerami wspaniałych widoków na wąskie cyple, rzucone jak
Kładka w lazurową szadź morskich kurortów, pól skąpanych słońcem obfitszym
Niż prognozowany co dzień nieśmiały skalpel światła, tnący nam nieustannie skórę,
W siodle mapy tego kraju, zapędzanego w swój kozi róg coraz bardziej przewężającego
Się braku wyboru, przez osiłków rodem z wodewilu dla grabarzy, w ciągłym zwarciu
Z makatkowymi miazmatami haseł o potędze czegoś tam, tworu lubego sercu, w szczerbcu
Zakutych jak butwiejąca w rurze szmata. Bywa więc i tak.Wiatr goni trawy. Żyjemy od dołu.
Źródło: www.instytutmikolowski.pl